Mieszkańcy
Bezsenność śpiewająca sercu
Nie mogąc się nakryć kołdrą snu po uszy same
Naciągasz na ciało: poezji czarno- białą piżamę
Noc ciemna myśl jasna gorąca jakby błyskawica
Niebieski umysł wolny od wszelkich koszmarów odpoczywa
Na pięciolinii układasz świetliste zygzaki
Neon z wolna się zapala i szczebiocą ptaki
Nie jaskółki nie słowiki ale białe mewy
Nakarm je- przyniosą dwie szczapy złożone w kształt potrzeby
Kiedy żyły krwią przestają oddychać
Kiedy serce nie przemawia słodkim czy słonym językiem
A ogniska oczu popiołem zasypało
W postaci śniegu parzącego także twarz całą
Te twarz gdzie szary dzień dotąd musiał zamieszkiwać
Wtedy milknie dzwon w kościele życia
Geometria
zaczarowany ołówek
rysik niewypisany
walce ostrosłupy
nękające mózg
linie załamane
o poezjo
niegdyś niby trapez
dziś
jakby trójkąt bermudzki
Sznur
Żeby się więcej nie oberwać
z szubienicy snu
i nie spaść twarzą
do góry tyłkiem
albo zginając kolana przed życiem
Żeby się lekko położyć
na miękkim ramieniu gwiazdy
bez żalu
z palcem na ustach odejść
Pragnę wyprężonego snu
śladu wolności na szyi
aby odetchnąć
aby pić mleko z piersi nieba
jak dziecko
List o zapomnieniu
I
Zapomniałem remanentu w działaniu-
nędza magnetyczną panią
mózg błaga o pożywienie
bo głodny żywi łaknienie
uczuć
ja- obłożnie chore- zbiera żniwo
sentymentalnego ścierwa melancholii
II
Zapomniałem tych kobiecych
warg popękanych słonecznie
tętna we włosach dzikiego
ciała przez kłosy mknącego
dłoni żarliwie splatanych
pod pochodnią gwiazd pijanych
Dziewczę ociera mnie wzrokiem
ja- ociera mózg rynsztokiem
przeszłości- milą złudzenia
Kilometry zaburzenia
III
Zapomniałem- tknięty szczęścia nadmiarem
zabezpieczyć się biletem przy kasie
więc prosiłem konduktorkę
która znienacka wrzasnęła:
jazda stąd nie dam nic nie mam
W życiu jako gapowicz
nędzny przytułek obrałem
żale do muszli zlewając
tworząc ocean obłedu
z czarną perłą w centrum
ona drzwi otwierała zamykając prędko
toteż za łańcuszek szarpałem
blasku perły nie spłukałem
IV
Zapomniałem o klinice
dla rozumów obłąkanych
bowiem pisana mi inna
możliwość autoterapii
tak zwany lek nietoksyczny
rżący- wynalazek własny
elektrowstrząs poetyczny
sam sobie jestem psychiatrą
no i niektórzy na czole
chichocząc- kreślą półkole
zgoda gdyż elipsą Ziemia
ludziom organicznych zmian trzeba!
V
Zapomniałem wszak że książka podobnie
jak człowiek i pies zgodnie z przysłowiem
to przyjaciel- uznając za wilka
mdłych kulturalnych miejsc kilka
gdzie autor na półce do ramy urasta
głosząc odarte cenzurą hasła
P.S. Ponieważ otchłań amnezji
namalowała pięć wierszy
a farba jakby zbielała
Jest doskonała okazja
przemyśleć co zapomniałem
potem wskoczyć w nią całkiem
Eden
Wybuchnie w nas fontanna
jaskrawa aż przeźroczysta
Wytryśnie blask szarego dnia
na źdźbło każdą trawkę listek
I pobiegniemy po łące
jak najbłękitniejsze dzieci-
skrzydłami- poranną rosę
wzruszać by później odlecieć
gdzieś dalej chwytać marzenia
O tak! nad zalew głęboki!
W nim pływać bez wytchnienia
stylem jak uśmiech szerokim
A odpoczniemy pod cieniem
drzewa- soczystej polany
Na ścieżce bajecznie mlecznej
rączęta sobie podamy
Krople życia
Matka w tobie nocą śpiąc
trzyma cię w ramionach śniąc
Dla ciebie jedyna na świecie
jest ciepłym futrem gdy zima
źródlaną wodą w lecie
swe życie dla ciebie trzyma
Ona to najwyższy szczyt
z sercem które ciągle drży
Fontanna miłości zawsze tryska
tymi kroplami- jest ci najbliższa
Egzystencja
Uwiązałem cię na smyczy
na pysk nałożyłem kaganiec
teraz ciągnę cię na rzemieniu
rymarz go sprzedał
bo śmierdział zwierzęciem
***
Życie plus śmierć równa się poezja
poezja plus życie równa się śmierć
śmierć plus poezja nie równa się
O kuracji w szpitalu psychiatrycznym
Tutaj prysznic sprawiłem kwiatom
a każdy mózgiem zaniedbany
Tutaj odziany szlafrokiem
potem karmiłem grządki
Tutaj ujrzałem czarną ziemię
moją czerwoną hipochondrią
Gwiazdy w chlewie słońce w łajnie
normalnego człowieka zobaczyłem
Zrozumiałem prawdę kolącą w oczy
tu tkwią narodziny mojego sezonu
Pacjent
Punkt pierwszy
osobowość nieprawidłowa
Punkt drugi
tudzież schizoidalna
Punkt trzeci
reakcja adaptacyjna
Punkt czwarty
zależność alkoholowa
boli głowa
zwiększona dawka psychotropowa
boli łeb
zgubiłem trop dziękuję za chleb
wprawdzie z zakalcem ale
cóż skoro mózg nawiedzony
Zakorkowana butelka
istota niepojęta
waruje pod drzwiami gabinetu
chcąc spuścić wodę z klozetu
Egzekucja
z niebieskiego wojska
zdezerterował żołnierz
i wpadł nam w oko
kiedy miewamy koszmary
omija nas
gdy sen nas omija
słychać ładowanie kul
a pod powiekami
wyświetlony obraz mur
Co ma wisieć nie utonie
obmyślono przymocować powróz
do księżyca
zawiązać pętlę
tak z dwa sążnie nad sadzawką
żeby trzcina łaskotała stopy
stworzone wbrew woli
następnie zacisnąć zęby
zatkać nos
wytrącić cegły....
***
co to za światło
między ciemnymi brzegami rzeki
w jej mętnym nurcie błyska
czyżby to życie
przybite do krzyża
czy może dębowa kołyska?
Ziemia obiecana
oto prowincja Krosno jest
ziemię oblega śnieg
umieramy jeszcze bardziej
inaczej: w dwojaki sposób
dziwne: mróz łaskocze
nie szczypie jak przedtem
pługi nie dojadą
bo brak dróg
wszędzie śnieg śnieg śnieg
a za biurkiem redaktor w butach filcowych
Wesołych Świąt
gdy żona pogrążona
we śnie i dziecko- smacznie chrapie
wesołych świąt
czy przybędą znajomi
grając na nerwach
z nadzieją wypicia pół litra?
wesołych świąt
by wreszcie obrzydnąć sobie
w krzywym zwierciadla butelki
ale przecież nakarmić melancholię
wierząc że zdechnie z radości
to żadna zbrodnia
wesołych świąt
Poezjo- ziemia nasza
brudni śmierdzący
obraz nędzy i rozpaczy
mieszkamy w trumnie
o kamiennych ścianach
kilofy grochu
różnych śmiesznych ludzików
na nic się zdają
nie przestaniemy być górnikami
w swoim wewnętrznym kraju
Byłem więźniem
przepiłowaliśmy mózgu kraty
dla ciebie koniku skrzydlaty
nie zanurzyłeś się jednak w zieleni
nie zgładziłeś naszej Chimery
migiem przyleciałeś zęby wyszczerzyłeś
kraty nam rozgryzłeś kopytem strzeliłeś
***
szósta rano- pora wisielców
pokój- dworcowa poczekalnia
zimna nagość ścian stoi
w szarym świetle świtu
na szynach światła
nadjeżdża karawan
Nie tylko tchórze umierają
kiedy cię nie ma
zrywam listki z przeszłości
a to jest dąb
nie żadna wierzba
kiedy cię nie ma
umieram
Dziękuję mamo
Jest taka trumna
wiem: tam o świcie
bez krzyku więc powstało życie
Jest malowniczy cmentarz
gdzie złota siostra
zachodząc w lustrze śniegu
do włosów mi przyrosła
Tu srebrny brat
zagląda grobom w oczy
i smugę wbija w jeden
dopóki ich nie zmoczy
Zerkam na cudny pępek
z drugą połową w mogile
ileż musiała oddać
za jedną krótką chwilę...
Źrenice
Przyjaciele dawno odeszli
pokazali plecy, tyłek, język
kobieta wzięła co się dało
sprzedaje po hotelach ciało
Dom przestał być mieszkaniem
więzieniem jest albo cmentarzem
I nie masz naprawdę nikogo
parszywy kundel zmyka przed tobą
i gdyby nie ten blask w źrenicach
pomyślałbym: brak w tobie życia
25: 00
Kiedy nie podąża za tobą
krewny nocy
kiedy siostra rogala
nie pieści twej skóry
i dzieci jego
nic cię nie obchodzą
i w ogóle gdzieś masz
całą tę familię
wtedy przychodzi twój ojciec
z łaskawym wybawieniem
a jakiś nieznajomy
wbija ostatni gwóźdź
w powiekę
która się nigdy
nie otworzy wierszem
Pewne kolory
W czerwieni pełnej czerni
piszę biel
garnitur dni szyję z lękiem
i myślą niepobożną
błękitnemu Panu
Bliźniaki
Matka złożywszy ikrę
utonęła w bałtyckiej
Ojciec dotychczas się kąpie
Nas znaleźli koło brzegu
Dzisiaj zakonserwowani
ze wspólną datą produkcji
oblani sierocym sosem
jak inne puszki czekamy
Nasza Pani Nasza Pani
Nasza Pani Nasza Pani
głaszcze troskliwie sortuje
Proszę: A może te?
Klienci maleństwa głodni
I asortyment bezpłatny
Ale nas trudno otworzyć
Nawet miłosnym nożem
Tafla zalewu
Odzwierciedlająca nasz obraz:
Namagnesowane istoty
cisza przed burzą
powiew warg
Romantyczne lustro
a w nim roboty
Warkocz
Czym byłby świat
bez twego warkocza
niby powój
pnącego się
w młodym lesie
nic, że obcięłaś włosy
nic, że las starszy mniej dziki
nic, że chłodna zima
wciąż cię tamtą widzę
ognisko lipcowych wieczorów
ogrzewa styczniowe wspomnienia
Pierwszy listopad
do trumny życia co rok spada liść
z napisem: Wesołych Świąt
liść z błękitnego drzewa
który to już z kolei?
Włożyłeś czarny garnitur
białą koszulę
czerwony krawat
jak przystoi solenizantowi
wzruszony bezinteresownym życzeniem
nawet można rzec: rozczulony
zapomniałeś jednak zdmuchnąć ogniki
zapalone w woskowinie mózgu
Zgon
śnieg spłynął
do potoków
łzami
smutek grzeje się w słońcu
księżyc mnie opuścił
wszystkie światła zgaszone
słychać tętno ciszy...
Wigilia
przy świątecznym stole
ciepło nas ogarnia
świerkowej gałązki
serdecznego opłatka
spokojny wieczór
serc złączonych- ogniwo
w łańcuszku biją dzwony
Gloria in excelsis Deo
ze łzami w duszy
spływają wspomnienia
a echo dzwonu niesie
Święta Bożego Narodzenia
***
zimowe noce
nie cierpią
wybielonych dni
więc
kradną popołudnia
i uciekają
a w dodatku mordują
***
kiedy złote płatki
idą spać
ja muszę wstać
gdy lunatyk
przykrywa się pierzyną
czyli chmurką
wtedy właśnie zasiadam
za biurko
i krew mnie zalewa
żółtym natchnieniem
z martwego drzewa
Martwy zegar
połamałaś tryby czasów
wyrwałaś sprężynę uczuć
bym nie mógł bić
Dowód osobisty
imię- Utwór
nazwisko- Poetycki
rysopis:
wzrost- bujny
oczy- wewnętrzne
znaki szczególne- blizna na umyśle
imię matki- Polska
imię ojca- Księżyc
data urodzenia- nieważne
miejsce urodzenia- mózg
województwo- głowa
stan cywilny- żonaty
organ wydający- Pegaz
dzieci- około 200 dorosłych
plus 100 nieletnich
Popioły
tyle z ciebie zostanie
co niedopałek
zwyczajny kiep
widzisz: życie jest szkodliwe
***
Jem chleb
Wiedząc,że każdą pasę
śmierć
Oddycham
lecz przecież coraz bardziej
zdycham
Piję wodę
albo wódkę czystą
białą
podczas kochania przeżywam ją całą
gdy się wypróżniam- jakby przytomność tracę
a pisząc wiersz
z każdym słowem przybywam jej
rzucam się na tacę
Moje złodziejskie zamachy
Poezja
jest
ona
jest
wytrychem do śmierci
Elektrownia
słupy wbite w drżące trzewia
w nogi dłonie kark i serce
tworzą siatkę- kłębek nerwów
trzeszczą druty sprężyście napięte
gryzie wargi mózg wzburzony
krew płynie strumieniem
taka jestem elektrownia
niech mnie piorun strzeli!
Zderzenie
pani mojej- śmierci
się minąć
(jak poezja obok prozy
jak przechodnie
by stanąć w kolejce po udrękę
jak bogaty z biednym
czy głupi z mądrym)
nie mogliśmy
wpadając sobie w objęcia
skacząc do głębi oczu
na wąziutkiej ścieżce
a może Zwierzyńcu Niebieskim
przekształconej- czasem
w asfalt słoneczną poduszką
Prognoza
Nagie kości przeszywa zima
Pod żebrem dziesięć centymetrów śniegu
W czerepie metr i dziesięciostopniowy mróz
Perspektywy narciarskie wyśmienite
Trasy zjazdowe- palce lizać
Jeżeli aura figla nie spłata
po tygodniu ocieplenie rodzinne
oznajmia psychiatra
Lecz za chwilę obrywa w ryj i ktoś inny
już gada że
Jutro na skraju że
niż stopniowy spadek ciśnienia
Ileś hektorytmów
Zachmurzenie duże
bez przejaśnień
bezustannie
ekspansja śniegu oczywiście
Uwaga! Brzytwy i noże oblodzone
Myśli porywiste zachodnie
powodujące zawieje i zamiecie
Dziesięciostopniowa skala dnia
Nocą od dziesięciu do zera
Ręką trupa
pewnego dnia
który okazał się niepewnym
przez naszych lekarzy
obrzuconych moimi epitetami
naszych kochanych lekarzy
co wypompowali
eliksir
wypity ze szkła
w dodatku śliskiego
nalepką życie
świadomie zerwaną
więc pewnego dnia
znów umarłem- żyjąc