Przejdź do treści
Znajdujesz się: Mieszkańcy
imieniny: Marii i Marcelego
26 kwietnia 2024
Czcionka duża - powiększenie  Czcionka średnia - powiększenie  Czcionka standardowa  Widok standardowy  Widok dla słabowidzących 

Mieszkańcy

 

 

Bezsenność śpiewająca sercu


Nie mogąc się nakryć kołdrą snu po uszy same

Naciągasz na ciało: poezji czarno- białą piżamę


Noc ciemna myśl jasna gorąca jakby błyskawica

Niebieski umysł wolny od wszelkich koszmarów odpoczywa


Na pięciolinii układasz świetliste zygzaki

Neon z wolna się zapala i szczebiocą ptaki


Nie jaskółki nie słowiki ale białe mewy

Nakarm je- przyniosą dwie szczapy złożone w kształt potrzeby



25.00 (II)


Kiedy żyły krwią przestają oddychać

Kiedy serce nie przemawia słodkim czy słonym językiem

A ogniska oczu popiołem zasypało

W postaci śniegu parzącego także twarz całą

Te twarz gdzie szary dzień dotąd musiał zamieszkiwać

Wtedy milknie dzwon w kościele życia


Geometria


zaczarowany ołówek

rysik niewypisany

walce ostrosłupy

nękające mózg

linie załamane

o poezjo

niegdyś niby trapez

dziś

jakby trójkąt bermudzki

 

Sznur


Żeby się więcej nie oberwać

z szubienicy snu

i nie spaść twarzą

do góry tyłkiem

albo zginając kolana przed życiem

Żeby się lekko położyć

na miękkim ramieniu gwiazdy

bez żalu

z palcem na ustach odejść

Pragnę wyprężonego snu

śladu wolności na szyi

aby odetchnąć

aby pić mleko z piersi nieba

jak dziecko



List o zapomnieniu


I


Zapomniałem remanentu w działaniu-

nędza magnetyczną panią


mózg błaga o pożywienie

bo głodny żywi łaknienie

uczuć


ja- obłożnie chore- zbiera żniwo

sentymentalnego ścierwa melancholii


 

II


Zapomniałem tych kobiecych

warg popękanych słonecznie


tętna we włosach dzikiego

ciała przez kłosy mknącego


dłoni żarliwie splatanych

pod pochodnią gwiazd pijanych


Dziewczę ociera mnie wzrokiem

ja- ociera mózg rynsztokiem


przeszłości- milą złudzenia

Kilometry zaburzenia


III


Zapomniałem- tknięty szczęścia nadmiarem

zabezpieczyć się biletem przy kasie


więc prosiłem konduktorkę

która znienacka wrzasnęła:

jazda stąd nie dam nic nie mam


W życiu jako gapowicz

nędzny przytułek obrałem

żale do muszli zlewając

tworząc ocean obłedu

z czarną perłą w centrum


ona drzwi otwierała zamykając prędko


toteż za łańcuszek szarpałem

blasku perły nie spłukałem


IV


Zapomniałem o klinice

dla rozumów obłąkanych

bowiem pisana mi inna

możliwość autoterapii


tak zwany lek nietoksyczny

rżący- wynalazek własny

elektrowstrząs poetyczny

sam sobie jestem psychiatrą


no i niektórzy na czole

chichocząc- kreślą półkole

zgoda gdyż elipsą Ziemia

ludziom organicznych zmian trzeba!


V


Zapomniałem wszak że książka podobnie

jak człowiek i pies zgodnie z przysłowiem

to przyjaciel- uznając za wilka

mdłych kulturalnych miejsc kilka

gdzie autor na półce do ramy urasta

głosząc odarte cenzurą hasła


P.S. Ponieważ otchłań amnezji

namalowała pięć wierszy

a farba jakby zbielała


Jest doskonała okazja

przemyśleć co zapomniałem

potem wskoczyć w nią całkiem






Eden


Wybuchnie w nas fontanna

jaskrawa aż przeźroczysta

Wytryśnie blask szarego dnia

na źdźbło każdą trawkę listek


I pobiegniemy po łące

jak najbłękitniejsze dzieci-

skrzydłami- poranną rosę

wzruszać by później odlecieć


gdzieś dalej chwytać marzenia

O tak! nad zalew głęboki!

W nim pływać bez wytchnienia

stylem jak uśmiech szerokim


A odpoczniemy pod cieniem

drzewa- soczystej polany

Na ścieżce bajecznie mlecznej

rączęta sobie podamy



Krople życia


Matka w tobie nocą śpiąc

trzyma cię w ramionach śniąc


Dla ciebie jedyna na świecie

jest ciepłym futrem gdy zima

źródlaną wodą w lecie

swe życie dla ciebie trzyma


Ona to najwyższy szczyt

z sercem które ciągle drży


Fontanna miłości zawsze tryska

tymi kroplami- jest ci najbliższa


Egzystencja


Uwiązałem cię na smyczy

na pysk nałożyłem kaganiec

teraz ciągnę cię na rzemieniu

rymarz go sprzedał

bo śmierdział zwierzęciem



***


Życie plus śmierć równa się poezja

poezja plus życie równa się śmierć

śmierć plus poezja nie równa się



O kuracji w szpitalu psychiatrycznym


Tutaj prysznic sprawiłem kwiatom

a każdy mózgiem zaniedbany


Tutaj odziany szlafrokiem

potem karmiłem grządki


Tutaj ujrzałem czarną ziemię

moją czerwoną hipochondrią


Gwiazdy w chlewie słońce w łajnie

normalnego człowieka zobaczyłem


Zrozumiałem prawdę kolącą w oczy

tu tkwią narodziny mojego sezonu



Pacjent


Punkt pierwszy

osobowość nieprawidłowa

Punkt drugi

tudzież schizoidalna

Punkt trzeci

reakcja adaptacyjna

Punkt czwarty

zależność alkoholowa


boli głowa

zwiększona dawka psychotropowa


boli łeb

zgubiłem trop dziękuję za chleb


wprawdzie z zakalcem ale

cóż skoro mózg nawiedzony


Zakorkowana butelka

istota niepojęta

waruje pod drzwiami gabinetu

chcąc spuścić wodę z klozetu



Egzekucja


z niebieskiego wojska

zdezerterował żołnierz

i wpadł nam w oko


kiedy miewamy koszmary

omija nas

gdy sen nas omija

słychać ładowanie kul

a pod powiekami

wyświetlony obraz mur


Co ma wisieć nie utonie


obmyślono przymocować powróz

do księżyca

zawiązać pętlę

tak z dwa sążnie nad sadzawką

żeby trzcina łaskotała stopy

stworzone wbrew woli

następnie zacisnąć zęby

zatkać nos

wytrącić cegły....



***


co to za światło

między ciemnymi brzegami rzeki

w jej mętnym nurcie błyska


czyżby to życie

przybite do krzyża

czy może dębowa kołyska?



Ziemia obiecana


oto prowincja Krosno jest

ziemię oblega śnieg

umieramy jeszcze bardziej

inaczej: w dwojaki sposób

dziwne: mróz łaskocze

nie szczypie jak przedtem

pługi nie dojadą

bo brak dróg

wszędzie śnieg śnieg śnieg

a za biurkiem redaktor w butach filcowych


 

Wesołych Świąt


gdy żona pogrążona

we śnie i dziecko- smacznie chrapie

wesołych świąt

czy przybędą znajomi

grając na nerwach

z nadzieją wypicia pół litra?

wesołych świąt

by wreszcie obrzydnąć sobie

w krzywym zwierciadla butelki

ale przecież nakarmić melancholię

wierząc że zdechnie z radości

to żadna zbrodnia

wesołych świąt



Poezjo- ziemia nasza


brudni śmierdzący

obraz nędzy i rozpaczy

mieszkamy w trumnie

o kamiennych ścianach

kilofy grochu

różnych śmiesznych ludzików

na nic się zdają

nie przestaniemy być górnikami

w swoim wewnętrznym kraju


 

Byłem więźniem


przepiłowaliśmy mózgu kraty

dla ciebie koniku skrzydlaty


nie zanurzyłeś się jednak w zieleni

nie zgładziłeś naszej Chimery


migiem przyleciałeś zęby wyszczerzyłeś

kraty nam rozgryzłeś kopytem strzeliłeś


***


szósta rano- pora wisielców

pokój- dworcowa poczekalnia

zimna nagość ścian stoi

w szarym świetle świtu

na szynach światła

nadjeżdża karawan



Nie tylko tchórze umierają


kiedy cię nie ma

zrywam listki z przeszłości


a to jest dąb

nie żadna wierzba


kiedy cię nie ma

umieram

 

 

Dziękuję mamo


Jest taka trumna

wiem: tam o świcie

bez krzyku więc powstało życie


Jest malowniczy cmentarz

gdzie złota siostra

zachodząc w lustrze śniegu

do włosów mi przyrosła


Tu srebrny brat

zagląda grobom w oczy

i smugę wbija w jeden

dopóki ich nie zmoczy


Zerkam na cudny pępek

z drugą połową w mogile

ileż musiała oddać

za jedną krótką chwilę...



Źrenice


Przyjaciele dawno odeszli

pokazali plecy, tyłek, język

kobieta wzięła co się dało

sprzedaje po hotelach ciało

Dom przestał być mieszkaniem

więzieniem jest albo cmentarzem

I nie masz naprawdę nikogo

parszywy kundel zmyka przed tobą

i gdyby nie ten blask w źrenicach

pomyślałbym: brak w tobie życia


25: 00


Kiedy nie podąża za tobą

krewny nocy

kiedy siostra rogala

nie pieści twej skóry

i dzieci jego

nic cię nie obchodzą

i w ogóle gdzieś masz

całą tę familię

wtedy przychodzi twój ojciec

z łaskawym wybawieniem

a jakiś nieznajomy

wbija ostatni gwóźdź

w powiekę

która się nigdy

nie otworzy wierszem


Pewne kolory


W czerwieni pełnej czerni

piszę biel

garnitur dni szyję z lękiem

i myślą niepobożną

błękitnemu Panu

 

 


Bliźniaki


Matka złożywszy ikrę

utonęła w bałtyckiej


Ojciec dotychczas się kąpie

Nas znaleźli koło brzegu


Dzisiaj zakonserwowani

ze wspólną datą produkcji

oblani sierocym sosem

jak inne puszki czekamy


Nasza Pani Nasza Pani

Nasza Pani Nasza Pani

głaszcze troskliwie sortuje

Proszę: A może te?


Klienci maleństwa głodni

I asortyment bezpłatny


Ale nas trudno otworzyć

Nawet miłosnym nożem


Tafla zalewu


Odzwierciedlająca nasz obraz:

Namagnesowane istoty

cisza przed burzą

powiew warg

Romantyczne lustro

a w nim roboty




 

Warkocz


Czym byłby świat

bez twego warkocza

niby powój

pnącego się

w młodym lesie


nic, że obcięłaś włosy

nic, że las starszy mniej dziki

nic, że chłodna zima

wciąż cię tamtą widzę


ognisko lipcowych wieczorów

ogrzewa styczniowe wspomnienia


Pierwszy listopad


do trumny życia co rok spada liść

z napisem: Wesołych Świąt

liść z błękitnego drzewa

który to już z kolei?


Włożyłeś czarny garnitur

białą koszulę

czerwony krawat

jak przystoi solenizantowi


wzruszony bezinteresownym życzeniem

nawet można rzec: rozczulony

zapomniałeś jednak zdmuchnąć ogniki

zapalone w woskowinie mózgu


 

Zgon


śnieg spłynął

do potoków

łzami


smutek grzeje się w słońcu


księżyc mnie opuścił


wszystkie światła zgaszone


słychać tętno ciszy...



Wigilia


przy świątecznym stole

ciepło nas ogarnia

świerkowej gałązki

serdecznego opłatka


spokojny wieczór

serc złączonych- ogniwo

w łańcuszku biją dzwony

Gloria in excelsis Deo


ze łzami w duszy

spływają wspomnienia

a echo dzwonu niesie

Święta Bożego Narodzenia


 


***


zimowe noce

nie cierpią

wybielonych dni

więc

kradną popołudnia

i uciekają

a w dodatku mordują



***


kiedy złote płatki

idą spać

ja muszę wstać

gdy lunatyk

przykrywa się pierzyną

czyli chmurką

  • wtedy właśnie zasiadam

    za biurko

    i krew mnie zalewa

    żółtym natchnieniem

    z martwego drzewa



Martwy zegar


połamałaś tryby czasów

wyrwałaś sprężynę uczuć

bym nie mógł bić

 


Dowód osobisty


imię- Utwór

nazwisko- Poetycki

rysopis:

wzrost- bujny

oczy- wewnętrzne

znaki szczególne- blizna na umyśle

imię matki- Polska

imię ojca- Księżyc

data urodzenia- nieważne

miejsce urodzenia- mózg

województwo- głowa

stan cywilny- żonaty

organ wydający- Pegaz

dzieci- około 200 dorosłych

plus 100 nieletnich



Popioły


tyle z ciebie zostanie

co niedopałek

zwyczajny kiep

widzisz: życie jest szkodliwe

 



***

 

Jem chleb

Wiedząc,że każdą pasę

śmierć


Oddycham

lecz przecież coraz bardziej

zdycham


Piję wodę

albo wódkę czystą

białą


podczas kochania przeżywam ją całą


gdy się wypróżniam- jakby przytomność tracę


a pisząc wiersz

z każdym słowem przybywam jej

rzucam się na tacę


 


Moje złodziejskie zamachy



Poezja

jest

ona

jest

wytrychem do śmierci


 


Elektrownia


słupy wbite w drżące trzewia

w nogi dłonie kark i serce

tworzą siatkę- kłębek nerwów

trzeszczą druty sprężyście napięte


gryzie wargi mózg wzburzony

krew płynie strumieniem

taka jestem elektrownia

niech mnie piorun strzeli!


 

Zderzenie

 


pani mojej- śmierci

się minąć


(jak poezja obok prozy

jak przechodnie

by stanąć w kolejce po udrękę

jak bogaty z biednym

czy głupi z mądrym)


nie mogliśmy


wpadając sobie w objęcia

skacząc do głębi oczu


na wąziutkiej ścieżce

a może Zwierzyńcu Niebieskim

przekształconej- czasem

w asfalt słoneczną poduszką


Prognoza


Nagie kości przeszywa zima

Pod żebrem dziesięć centymetrów śniegu

W czerepie metr i dziesięciostopniowy mróz

Perspektywy narciarskie wyśmienite

Trasy zjazdowe- palce lizać

Jeżeli aura figla nie spłata

po tygodniu ocieplenie rodzinne

  • oznajmia psychiatra

Lecz za chwilę obrywa w ryj i ktoś inny

już gada że

Jutro na skraju że

niż stopniowy spadek ciśnienia

Ileś hektorytmów

Zachmurzenie duże

bez przejaśnień

bezustannie

ekspansja śniegu oczywiście


Uwaga! Brzytwy i noże oblodzone

Myśli porywiste zachodnie

powodujące zawieje i zamiecie


Dziesięciostopniowa skala dnia

Nocą od dziesięciu do zera

 


Ręką trupa


pewnego dnia

który okazał się niepewnym

przez naszych lekarzy

obrzuconych moimi epitetami

naszych kochanych lekarzy

co wypompowali

eliksir

wypity ze szkła

w dodatku śliskiego

nalepką życie

świadomie zerwaną

więc pewnego dnia

znów umarłem- żyjąc






« powrót