Mieszkańcy
Osiem Saren
Osiem saren w lesie było,
osiem do mnie przychodziło.
To poezja z nieba dana,
dar od najwyższego Pana.
Dzieło godne Boskiej ręki,
takie właśnie są sarenki.
Suknia na nich z aksamitu,
w oczach diament jest ukryty.
Przeszła wiosna, lato, zima,
a sarenek nie ma, nie ma.
Kłusowniczku podły gadzie,
ile mięsa zżerasz na dzień?
By ci żaby spac nie dały,
i nocami rechotały.
By cię osy kuły w zadek,
a szerszeniem był sąsiadek.
By ci cukier mrówki zjadły,
żeby muchy miód rozkradły.
Byś chleba nie jadł od święta,
by ci pajaki uszyły porcięta.
I żeby ciebie w areszcie,
myszy zjadły nareszcie.
Za te moje niebożęta,
twoja Achillesa pięta.
Słońce nad Myczkowcami
Nie wiem ile tam kościołów było,
Ale dziesięć słońc świeciło,
Dachy z gontów czy ze złota,
Niezwykle misterna robota.
Dalej za siatką jelenie,
A obok za płotem daniele,
Nie jadły ziemniaków choć były,
Bo na Pana Dyrektora patrzyły.
Siostrze przełożonej dobrze podróż służy,
Niech pomaga słabym – żyje jak najdłużej,
I personel dziarski trzymał kurs do słońca,
Żeby się przyrodzie napatrzeć bez końca.
Były piękne tam bażanty,
Mieniły się jak w ogrodzie kwiaty,
A papużki kolorowe na huśtawkach się bujały,
I kogutom liliputom nic nie przeszkadzały.
A łabędzie jak olbrzymy pióra pucowały,
Piękne ptaki, a wody niewiele miały.
Dziki prosiak w błocie leżał,
I na ludzi nic nie zważał.
A u świętego Franciszka,
Trochę ciasno jak przy świeczkach,
Trochę zwierząt spoczywało,
Znaku życia nie dawało.
Jedźmy w tamtą stronę, gdzie słoneczko wschodzi,
Warto się potrudzić, czy starsi czy młodzi,
Może w internecie znajdziesz słońce złote,
Aby nam świeciło i teraz i potem.